Lew, który miał 12 kół i nigdy nie zaryczał
Korzystając z wakacyjnej przerwy i nieco mniejszej ilości bieżących informacji postanowiłem powrócić do nieco zaniedbanego cyklu, poświęconego nietypowym konstrukcjom. Stali czytelnicy pamiętają zapewne wpisy poświęcone “sześciokołowcom”, bolidom, które powstały w umysłach i garażach zespołów Tyrell i Williams. A gdyby tak dołożyć kolejne sześć kół?
Tym razem nie jest to moje kolejne “przejęzyczenie”. W 1980 roku Davida Cox, na zlecenie teamu LEC stworzył projekt bolidu posiadającego dwanaście kół. Cox planował wykorzystać nieco mniejsze koła, niż używane standardowo w F1 (prawdopodobnie z F3), co miało znacznie poprawić możliwości aerodynamiczne bolidu. Argument ten pojawiał się również bardzo często przy konstrukcjach sześciokołowych.
Lion GP, bo taką roboczą nazwę otrzymał projekt, był bardzo innowacyjny jak na ówczesne czasy. Dziesięć skrętnych kół, moc rozdzielana za pomocą komputera, prymitywna wersja aktywnego zawieszenia oraz brak pedałów, czyniły ten projekt niezwykłym, a zarazem niebezpiecznym. Słowo niebezpieczny ma tu dwojakie znaczenie. Po pierwsze konstrukcja swoją innowacyjnością wkraczała nieco w strefę science fiction, co wiązało się ze sporą ilością pracy oraz trudnym do przewidzenia efektem końcowym. Drugie niebezpieczeństwo, szczególnie dla kierowcy, kryło się w usunięciu pedałów i zastąpieniu ich drążkiem, swoją konstrukcją i działaniem zbliżonym do rozwiązania stosowanego w samolotach.
Teraz słówko na temat silnika. Lew miał być zasilany za pomocą turbiny gazowej, dająca do dyspozycji moc około 1100 koni mechanicznych, co stanowiło sporą nadwyżkę w stosunku do wykorzystywanych wtedy silników Coswortha. Większa moc miała zrekompensować niedogodności spowodowane wagą bolidu. Założenie użycia nafty zamiast benzyny również oznaczało dodatkowe kilogramy.
Projekt na światło dzienne wyciągnął John Bolster, w jednym z wydań magazynu Autosport (1980). Publikacji towarzyszyło dość spore poruszenie. Inny z szanowanych dziennikarzy, Doug Nye bardzo entuzjastycznie wypowiadał się o projekcie nazywając go “niesamowitym”.
Zastanówmy się jednak, czy bolid zbudowany w oparciu o projekt Cox’a miał szansę zaistnieć w owych czasach? Początek lat 80-tych to era dominacji bolidów z efektem przyziemienia. To, co możemy zobaczyć na obrazkach wskazuje, że projekt nie zakładał wykorzystania jednej z najpotężniejszych broni inżynierów, jaka kiedykolwiek była dostępna w F1. Obrazki zdradzają również duże braki w aerodynamice. Okiełznanie sześciu osi (w tym pięciu skrętnych) również nie wydaje się łatwym zadaniem. Pomysł sterowania bolidem pędzącym ponad 300 km/h za pomocą drążka wydaje się wręcz niedorzeczny. Ponieważ swoją wiedzę historyczną oraz inżynieryjna oceniam na nie więcej niż 3 z minusem, więc o kilka słów na temat projektu poprosiłem Craig Scarborough.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się, że w przeciwieństwie do “sześciokołołowców”, które zdradzały pewien potencjał (dublet kierowców Tyrell’a podczas GP Szwecji w 1976) projekt Marka Cox’a mimo, że wzbudził pewien entuzjazm nie miał szans na powodzenie. Chyba dobrze się stało, że dołączył do grona wielu innych, niezrealizowanych projektów. Zastanawiam się jedynie, co by było gdyby FIA nie zmieniła regulaminu i nie ograniczyła liczby kół. Być może na torach pojawiłoby się jeszcze więcej nietypowych konstrukcji? Tego niestety nie dowiemy się juz nigdy…
P.S. Spróbujcie sobie wyobrazić proces wymiany opon w takim bolidzie…
(21 Aug 14:18)
Spróbujcie sobie wyobrazić jazde po Monaco
(21 Aug 20:14)
Na pewno musiałby brać szerzej zakręty. Tylko czy by się zmieścił?
(21 Aug 14:28)
odnośnie P.S.
Czas wymiana kół liczony w jednostkach wieczności:)
Co do projektu – raczej typ “future” niż dająca wymierne korzyści konstrukcja. Z drugiej strony taka ilość kół powinna zmiejszyć ich zużycie… ale czy bryła nadwozia generowałaby odpowiedni docisk?
Uślizgi w krętych częściach toru zapewne pożarłyby “zapasowe” opony.
Ciekawym reakcji silnika turbinowego pod kątem momentu hamującego po odpuszczeniu pedału gazu oraz oddawanie momentu obrotowego po wciśnięciu pedału do podłogi…
Nie jestem specem od silników turbinowych:)
(21 Aug 18:56)
Ja sądzę, że dużo większym problemem byłaby temperatura gazów wydechowych, która by topiła elementy bolidów znajdujących się za tym cudem techniki.
O tym, że turbinę gazową trzeba dość mocno rozkręcić zanim zacznie podawać moc nie wspomnę. O konieczności użycia przekładni redukcyjnej też nie wspomnę, bo po co. O zużyciu paliwa też nie.
Craig S. ma rację- to nie miało prawa działać.
(21 Aug 20:50)
To prawda, na tle konkurencji w F1 pewnie nie miał by szans bo to jednak nie te gabaryty. Pokonywanie szykany, albo nawrotu “Grand Hotel” było by katorgą. Ale kto wie jak to cudo sprawdziłoby się za oceanem. To właśnie wyścigi “Indy” mogły by być dla niego polem do popisu tam jednak spalanie jest zdecydowanie inaczej postrzegane zwłaszcza wtedy, koncept wydaje się być ogromny więc miejsce na naftę też by się znalazło. Prosta droga to turbina też miała by czas się wkręcić, problemy z hamowaniem? kto hamuję w indy, nascar? Nikt. A komin wylotowy turbiny mógłby być jej największą zaletą, drafting raczej odpada pewnie znaleźli by się śmiałkowie którzy by spróbowali ale to był by pewnie “lot Ikara”. Gdyby to okazało się zbyt “śmiertelną bronią” 😉 zawsze można to rozwiązać jak w Lotusie 56. To tyle gdybania, ponieważ los jej nie sprzyjał. Indy odpada, już 11 lat wcześniej zakazali tam stosowania turbin. Ale to i tak snułem tu zbyt lukrowaną wizję, te szkice bardziej przypominają mi obecne patenty stosowane w telefonach: coś tam maźniemy, opatentujemy bo to tanie i proste a za parę lat koś uzna że to naprawdę działa i wtedy zarobimy. Swoją drogą ciekawe które z osi “miały” być napędzane 😉
(22 Aug 07:22)
yyyyyy jak toto/to coś miało skręcać ? 😉
(22 Aug 10:02)
Normalnie. I podejrzewam bardzo żwawo. Przy tej ilości skrętnych osi.
(20 Oct 22:21)
Oprócz Tyrella i Williamsa był jeszcze sześciokołowy March 2-4-0 🙂